Festiwal teatralny w Czarnogórze

Wyjątkowy festiwal

Jakiś czas temu dowiedziałam się, że zakwalifikowaliśmy się na festiwal u teatralny „4th Alternatywny Festiwal Teatralny, Kolasin” w Czarnogórze, w 2017 roku, od razu też wiedziałam, że zakwaterowani będziemy w koszarach. Właściwie to nigdy nie byłam w koszarach, a może to będzie jakiś rodzaj hotelu przy koszarach?

Droga daleka, więc postanowiliśmy ruszyć wcześnie, niestety nie wszystkim udało się dotrzeć punktualnie na miejsce zbiórki.

Szybko udało nam się dojechać do Częstochowy, potem Bielsko-Biała, tu postanowiliśmy  zaopatrzyć się, w konieczną do kontynuowania podróży, „zieloną kartę”. Ale w sobotę nikt nie pracuje…nasz Wojtek użył osobistego wdzięku, i  pewna bardzo miła pani postanowiła nam pomóc, mimo, że akurat pracowała w ogródku.

Potem już kierunek Budapeszt. W drodze zadzwonili do nas z rezerwowanego hotelu, czy przyjedziemy i czy mamy specjalne oczekiwania, ot klasa.

Po 21 udaliśmy się, choćby w maleńkim stopniu, zobaczyć Budapeszt, w dodatku nocą. Dotarliśmy do mostu przez Dunaj, z którego było widać dwa następne. Widoki zapierające oddech, a co osobliwego? Wzdłuż mostu jest „belka”, między traktem dla pieszych a ruchem kołowym, na której siedzą, zazwyczaj młodzi, ludzie…popijają, gawędzą. Czas szybko mijał, a my też chcieliśmy gdzieś usiąść, coś wypić. Tu, mimo że aktualnie odbywały się  mistrzostwa świata w pływaniu, nie miało to wcale wpływu na to, że o 23 „totalne zamykanie” wycieranie stołów, chowanie krzeseł…Wracaliśmy autobusem, ”na gapę” i  tu mieliśmy okazję poznać sympatycznego Cygana.

W hotelu podjazd, nawet prawidłowy, winda, niestety drzwi do WC szerokości 60 cm, przy wejściu na śniadanie także „niespodzianka”, z podwójnych drzwi otwiera się tylko jedno skrzydło. Nikt nawet nie zaproponował, aby dotrzeć tam poprzez taras. Po śniadaniu jeszcze na chwilę poszliśmy do miasta, a tu, jak w „domu”: Auchan, Lidl, Tesco, ale też wiele osobliwości.

Teraz już zmierzaliśmy prosto do Kolasina. Wieczorem dotarliśmy do celu. A tu „regularne”koszary, z dyżurką na powitanie. Dostaliśmy pokoje. Dziewczyny na parterze, blisko łazienki.

W pokoju, a jakże, piętrowe łóżka, jedno niepiętrowe, stół, na którym leżał telewizor i działające gniazdko elektryczne, ot całe wyposażenie, jeśli nie liczyć pięknych, czystych, puszystych, ciepłych, wełnianych koców, i pościeli oczywiście.

Od razu też dostaliśmy harmonogram podawania posiłków: śniadanie 6 45-7 20, no to, to już dla wielu było wyzwaniem.

Łazienka: wydzielone WC dla pań, niestety bez muszli, ot, taka tu moda, poza tym kilka pisuarów, i kilka normalnych muszli, co odkryłyśmy trochę później.. Umywalki, kabiny prysznicowe, ciepła woda całą dobę! Na piętrze była wydzielona dla pań toaleta; WC, prysznic, i to z niej  później korzystałam, po wstawieniu tam krzesła była dla mnie całkiem bezpieczna. Żołnierze byli mili, pomocni, niektórzy z nich mówili po angielsku. Absolutnie nie wolno było nam się szwendać po obiekcie, czy też rozwieszać mokrych ręczników.

W poniedziałek od rana rekonesans, głównie poszukiwanie sklepu, który znajdował się w pobliżu, był całkiem dobrze zaopatrzony.

Po obiedzie próba i wieczorem gramy, niestety nie na wolnej przestrzeni a w teatrze. Nie znałam planów Damiana i musiałam wrócić do bazy, aby się odświeżyć. To nie było daleko, ale wracając, było dość mocno pod górę i niestety, mogłabym poruszać się tylko ruchliwą  jezdnią. Już wracałam, kiedy spotkałam Wojtka zmierzającego do bazy, zasugerował mi, żebym, mimo wszystko, na niego poczekała. Mimo wielu rozterek poczekałam, bezpieczeństwo ponad wszystko.

 

Po próbie już tylko czekamy na widzów. Niestety, ponieważ tylko nasza grupa była aktualnie na festiwalu liczba widzów automatyczne się zmniejszyła, ale nie w ilości a w jakości siła..

Malwina „nam grała”, zrobiła to znakomicie. Mi znów nie udało się uniknąć drobnych potknięć, graliśmy „Wolno(ś)ci prawie rok temu. Po spektaklu wywiązała się dyskusja:

-większość wypowiedziała się, że tematyka naszego spektaklu była dla nich wyjątkowo ciężka, niekomfortowa, ze względu na ich historię

-chłopak, który wszedł na scenę i nie mógł na wieszaku powiesić „wstążek” czuł się jak gówno (dosłowne tłumaczenie)

-kobiety nie wiedziały do końca co myśleć, bo po raz pierwszy spotkały się z takim rodzajem performens -występu

Po spektaklu, wraz z Tamarą, naszą opiekunką, udaliśmy się na „piwo”.

Nazajutrz wyjechaliśmy nad Adriatyk, do Budwy, przepiękne widoki, góry i morze, plaża kamienista. Były tam ułatwienia w postaci kładek z drewna, ale one się przesuwały, nie stanowiły ciągu, ale na nich także były kamyki. Po raz pierwszy w życiu kąpałam się w Adriatyku, niestety, kamienista plaża nie pozwoliła mi na przemieszczanie się, w sandałkach, nawet z pomocą, a „woderki” w domu zostały, bezpieczniej i szybciej było mnie nieść. Po plażowaniu udaliśmy się do centrum handlowego, oraz na starówkę, a tu ciekawostka: bruk, owszem, ale płaski, kamienie-płaskie, charakter zachowany, umożliwiający swobodne poruszanie się.

We środę udaliśmy się do kurortu św Stefan.

W czwartek rano wyjechaliśmy do Bratysławy, hotel zamówiony, żadnych obaw. Kiedy to wieczorem do niego dotarliśmy, niestety, okazało się, że nie ma w nim dla nas miejsca.. Dopiero za kilka cennych, przeznaczonych na zwiedzanie, godzin, udało się nam ulokować w innym hotelu -Astra.

Mimo późnej pory  udaliśmy się pieszo do miasta, do MC Donalda, z konieczności, gdyż większość karmiących placówek o tej porze już była zamknięta. Pobuszowaliśmy też trochę po starówce.

Hotel komfortowy: z czajnikiem, lodówką, suszarką do włosów, z pomieszczeniem z dodatkową pościelą, włącznie. Ale drzwi do WC, tradycyjne 60 cm, od recepcji do poziomu „winda” około 14 schodów, a rano się okazało, że aby zjeść śniadanie trzeba zjechać windą, zejść 14 schodów, minąć recepcję i wejść na pierwsze piętro. Po śniadaniu, poszliśmy, jeszcze na trochę do miasta. Robiłam zdjęcia, wiąże się to czasem z wymianą baterii i zgubiłam się, ale szybko znalazłam „swoich”, wychodzących akurat ze sklepu.

Około południa ruszyliśmy do domu. Kolejki do odprawy na granicy, przymusowe, podyktowane fizjologią, postoje, obiad w Gawrze, w Żywcu i tak przed północą byliśmy w Toruniu.

To pierwszy festiwal, na którym tylko my, sami byliśmy uczestnikami, w innym terminie były zapraszane inne grupy.. Nie mieliśmy, więc, ani, kontaktu z innymi grupami, ani nie podziwialiśmy ich dokonań, ani oni naszych. Nie mieliśmy okazji wymienić się doświadczeniami, czy uczestniczyć w zajęciach zbiorowych, tak jak to było w Kamieńcu Ząbkowickim. Nie chodziliśmy razem spać i nie budziliśmy się w wielkiej sali gimnastycznej pełnej śpiworów. Nie jedliśmy wspólnie posiłków, ot taki osobliwy festiwal.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *