Wraz z nowym rokiem chcemy być lepsi, mieć większy wpływ na siebie samych, sądzimy, że plan nam w tym pomoże, chcemy też mieć poczucie, że robimy coś dla siebie. Zwykle, najpóźniej w połowie lutego, słomiany zapał gaśnie i… no właśnie, mamy poczucie, że znów zawiedliśmy i to samych siebie. Gra nie warta świeczki.
Od kilku lat nie robię takich długoterminowych postanowień, postanawiam na bieżąco np. nie jem słodyczy, mimo to od czasu do czasu pozwalam sobie na małe co nieco, nawet gdy ich skład nie jest „zdrowy”, ale jednocześnie cieszę się każdym dniem bez nich. Jeśli zaś chodzi o ćwiczenia fizyczne, to zdania są podzielone, więc jestem zdana na siebie, na swoją intuicję i długoletnie doświadczenie. Czytanie książek, ale nie przeglądanie, tylko czytanie „nałogowe”. To już musi być dobre oświetlenie, wygodne, zdrowe ”siedzenie”. Na razie mam lampkę… Bez postanowień udaje mi się zachowywać asertywnie, z czego jestem bardzo dumna. Nie podejmując postanowień, nie kupując karnetów, mam okazję korzystać z chwili i z tego, co ona niesie.