Chyba każdy wie, że aby dobrze funkcjonować, trzeba spać. Jedni śpią 8, 10, a nawet 12 godzin, innym wystarczy mniej niż 5 godzin snu na dobę, niemowlęta śpią znacznie dłużej. Przed snem należy wywietrzyć, zaciemnić i wygłuszyć pomieszczenie.
Kiedyś do spania służyły wyłącznie sypialnie, wyposażone w piękne meble, podręczną toaletkę, na której stała ozdobna, często marmurowa czy alabastrowa misa i takiż dzbanek z wodą do mycia. Kąpieli zażywało się maksymalnie raz w tygodniu.
Wygodne łoże, często z tropikalnego drewna, jedwabna bądź atłasowa pościel, kryła inlet z ptasim puchem. Na spodzie, na materacu, leżał piernat – to cienka kołderka z pierzem w środku, pełniąca rolę ogrzewacza, ale też czyniła, że podłoże było bardziej miękkie. Kiedy to nie wystarczyło, do łóżka wkładało się szkandele – metalowe naczynie, z przykrywką i długą rączką jak patelnia, z rozgrzanym węglem lub gorącą wodą; to taki XVI wieczny odpowiednik dzisiejszego termofora. Pod łóżkiem stał, no cóż fizjologia, bardziej lub mniej zdobiony nocnik.
Natomiast generałowa Zajączkowa miała pod łóżkiem naczynia z lodem, zabroniła też ogrzewania swojej sypialni, nawet w najzimniejsze noce, nigdy nie jadała gorących potraw, bo wiedziała, że ciepło źle wpływa na cerę. Efekt tych zabiegów był taki, że kiedy miała 65 lat, a był to wtedy wiek sędziwy, pojedynkowano się o nią.
Do snu służyła specjalna, niekrępująca ruchów, bielizna. Niemowlęta spały i były przenoszone w beciku. To rodzaj długiej, wypełnionej pierzem poduszki – tak, tak pierzem – w latach 50 ubiegłego wieku nikt o żadnej alergii nie słyszał. Była ona tak długa, że stanowiła poduszkę, materacyk i jeszcze kołderkę. Oczywiście na inlet zakładano bawełnianą, mniej lub bardziej strojną, powłoczkę z tasiemkami z boków. Dziecko spało w nim w kołysce.
Kobiety, zwane wtedy białogłowymi, sypiały w koszulach nocnych, uszytych z jedwabiu bądź delikatnego, bawełnianego muślinu. Kiedy sama koszula nie dawała dostatecznej ilości ciepła, na koszulę nocną zakładały lizeskę. To cienki, krótki sweterek, z miękkiej, dobrej wełny, dziergany szydełkiem lub zrobiony na drutach tak, by nie krępował ruchów. Nosiły też ozdobny czepek do spania, który zapobiegał wyziębieniu głowy. Sytuacje bardziej intymne, też związane poniekąd z łóżkiem, wymagały nieco innego stroju: bardziej zwiewnej, delikatniejszej, czasem bardzo krótkiej koszulki nocnej i obowiązkowego peniuaru. To lekki, koronkowy lub szyfonowy, czyli przezroczysty, obowiązkowo z dużym dekoltem, szlafroczek. Panowie spali w długich koszulach nocnych i w szlafmycach, a posiadacze dłuższych, finezyjnie zakręconych wąsów, do spania zakładali na twarz rodzaj przepaski – bindę. Po wyjściu z łóżka zakładało się szlafrok. Przyjął on, zwłaszcza damski, nazwę porannik lub podomka; no w tej ostatniej to można było snuć się po domu cały dzień, na co wskazuje choćby jej nazwa. Panowie, prócz uniwersalnego szlafroka, używają też – dziś także – bonżurki: to rodzaj miękkiej, luźnej, przepasanej paskiem, często wełnianej, satynowej lub jedwabnej marynarki, z ozdobnym „szalowym” kołnierzem i mankietami. To ubiór bardziej strojny i bardziej oficjalny, w niej można było nawet przyjąć niespodziewanego gościa.
Inaczej sprawa przedstawiała się na wsi. Już w momencie budowania domu trzeba było zapewnić mieszkańcom ciepły kąt do spania w zimie. Budowano piec kuchenny w taki sposób, by obok, na ciepłych kaflach, urządzić legowisko. Kładło się tam tyle osób, ile się zmieściło, a do przykrycia służyła byle jaka derka lub skóry, w szczególnie zimne noce. Latem to wcale nie było problemu – można było przespać się w stodole na sianie, a nawet w stogu, w polu. Gospodarze zajmowali wtedy łóżka, z czyściutką, wykrochmaloną pościelą, stojące w „pańskiej izbie”, ale jak przyjeżdżali goście, to chętnie im je udostępniali.
Tak to „drzewiej” bywało. Teraz kanapa do spania: paździerz, sama gąbka i sztuczne pokrycie. Pościel, nie do końca bawełniana, zamiast puchu czy piór wypełniona poszarpaną watą syntetyczną, utknięta w ciasnej skrzyni, wietrzona raz na jakiś czas. Stoi w pokoju dziennym, do późna telewizor, z dobrymi lub gorszymi informacjami, lub co gorsza „komórka”. Takie to, Panie, przyszły czasy…